Singapur – Chinatown, Little India i białe kołnierzyki
Do Singapuru lecimy z Aten tanimi liniami Scoot. Można trafić na niezłe promocje. Jacek znalazł w okolicach kwietnia lot bez bagażu rejestrowanego, tylko z podręcznym (max 10 kg o wymiarach podobnych jak Ryanair) z Aten do Singapuru za 400pln/os. I tym sposobem tego lata staliśmy się backpakerami:) W liniach Air Asia wymogi dotyczące bagażu są jeszcze bardziej restrykcyjne, więc co chwilę odejmowaliśmy rzeczy z naszych bagaży. Ostatecznie mamy po ok. 7-8 kg i najwyżej będziemy się ich pozbywać na lotniskach. Ale wracamy do samego lotu.
Lot trwa 11,5 godziny. Samolot jest duży. Prawie taki jak tym, którym lecieliśmy na Sri Lankę. Zupełnie inaczej lata się tymi dużymi, nie czuć tak każdego drgania. A jak ktoś boi się latać jak ja i wyczuwa przechylenia, to naprawdę po lotach Ryanairem ten jest całkiem przyjemny. Czeka nas zmiana czasu i jet lag (czyli zespół nagłej zmiany strefy czasowej) Zasypiam w samolocie (po aviomarinie) i nie wierzę, że coś takiego jak jet lag mi się przytrafi. Na pokład samolotu zabieramy ze sobą reklamówkę z kanapkami i napoje, również te alkoholowe:) One sprawiają, że śmierć w trakcie lotu zagląda mi w oczy zdecydowanie rzadziej. Przed nami siedzą dwaj rośli Rosjanie i do zamawianej co chwile coli robią procentową dolewkę – oni może też nie lubią latać na trzeźwo, a może po prostu lubią pić:) Po naszej lewej hinduska parka. Ci ciągle jedzą. Zaczęli od wyciągniętej z reklamówki pizzy, później długie bagietki, kanapki, zakupione w samolocie zupki i dużo przekąsek. Można było wcześniej wykupić posiłki, ale że kosztują one ok. 30 euro od osoby, to zrobiliśmy dokładnie tak jak wspomniana para i dobrze, bo kupione zupki chińskie starczyły nam z naszymi zapasami kanapkowymi idealnie. A tak na marginesie, to takie widoki mieliśmy do tej pory z samolotu.
Na lotnisku jesteśmy z lekkim opóźnieniem, ok. 4:15 rano. Jest ciemno. Wychodzimy i długimi korytarzami przechodzimy, a właściwie przejeżdżamy po ruchomych chodnikach. Lotnisko Changi jest wypasione. Dywany na podłogach, poczekalnie z wygodnymi miękkimi fotelikami, a do tego strefy ciszy i relaksu jakby żywcem wyjęte z ogrodu botanicznego. Zieleń, kwiaty, mostki, źródełka wodne i do tego ryby. Oczywiście zatrzymujemy się, zdjęcia, filmy i rozmowy, że jak dalej tak pójdzie, to do wieczora z tego lotniska nie wyjdziemy:) Kierujemy się w stronę kontroli paszportowej. W samolocie dostaliśmy wniosek wizowy do uzupełnienia i z paszportem stoimy w długiej kolejce. Dookoła nas dużo skośnookich. Byłam przekonana że będzie dużo białych, a wcale tak nie jest. Wbijają pieczątkę do paszportu i idziemy dalej. Oddali nam część uzupełnionej wizy. To bardzo ważna karteczka, więc lepiej jej nie wyrzucać i zostawić w paszporcie. Przy wyjeździe z Singapuru będzie potrzebna. Wszędzie znajdują się ekrany lcd z buźkami, które służą do oceny poziomu zadowolenia z usług świadczonych na lotnisku, czystości toalety, wyglądu terminali itp. Chodzimy i oceniamy i w sumie myślimy sobie, że może dlatego to wszystko tak dobrze działa. Wymieniamy twardą walutę (usd) na dolary singapurskie. Kupujemy pre-paidową kartę do telefonu (32 dolary singapurskie. Karta działa też w Malezji, a będziemy tam ok. 9 dni ). Kupujemy też poleconą przez panią kartę na metro. Płacimy 16 dolarów za jedną i możemy dzięki niej korzystać z metra. Później można ją doładowywać, albo kupować osobne bilety. To bardzo przydatna karta. Przez dwa dni cały czas korzystać będziemy z metra i autobusów, i dopiero pod koniec skończyły się na niej środki. Przy każdym odbiciu karty, przy wejściu i wyjściu do metra pokazuje się ilość dostępnych środków na karcie. Zieloną linią metra jedziemy ze stacji Changi Airport do Tanah Merah. Przesiadamy się na kolejną zieloną linię i jedziemy na stację Lavender. Pierwszy raz widzimy takie metro. Tory są za szklanymi szybami. Kiedy podjeżdża pociąg, otwierają się drzwi, później drzwi pociągu i wsiadamy. Jest godzina 5:30. W metrze pustki, turyści i pojedynczy ludzie jadący do pracy.
Jesteśmy głodni, a ze stacji metra mamy jeszcze ok. 1,9 km do hotelu. Planujemy szybkie śniadanko. Wychodząc, po prawej mamy McDonald’sa (są chyba naprawdę wszędzie L), a po lewej halę ze stoiskami z lokalnym jedzeniem. Trafiamy do pana, który gotuje zupy. Wielkie gary. Wybieramy rosołek z kawałkami mięsa, które później okazują się być kawałkami świńskich organów:) (pig’s organ soup). Zupka była mała, więc idziemy do kolejnego stoiska. Tym razem laksa. Chcemy zamówić. Pani na nas patrzy, my na nią. Uśmiechamy się do siebie, ale nic się nie dzieje. Później okazało się, że po prostu bierze się talerz, wybiera składniki i podaje do ugotowania. Chyba zobaczyła, że my pierwszy raz i zrobiła to za nas. Zupa ogromna i przepyszna. Kosztowała 9 dolarów singapurskich. (Laksa – to zupa popularna w Azji Południowo-Wschodniej. Szczególnie w Malezji i Singapurze. Przyrządzana jest z czerwonej pasy curry i mleczka kokosowego. Podawana jest z makaronem i różnymi dodatkami np.: krewetki, kurczaki, kalmary, ryby, kapusta chińska, plasterki tradycyjnego ciasta chińskiego, tofu, pasta sambal). Najedzeni ruszamy w drogę. Nasz hostel ABC Premium Hostel mieści się niedaleko dzielnicy Little India. Śpimy w pokoju wieloosobowym. Mamy łóżko podwójne, wyglądające jak duża szuflada. Ciekawe doświadczenie. Trudno jest się jednak wyspać. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi, wyjeżdża, pakuje się, albo właśnie przyjechał. Mamy swoją szuflandię:) obok drzwi, więc jeszcze otwieranie i zamykanie drzwi. A do tego jednej nocy trafił nam się chrapiący sąsiad, który nastawił sobie budzik na 3 w nocy…i nie wstał. Za to my wstaliśmy i budziliśmy go stukaniem i pukaniem w tekturową ściankę pomiędzy naszymi szufladami. W każdym razie doświadczenie ciekawe. Zdecydowanie 2 noce wystarczą. Nocleg ze śniadaniem kosztował nas 135 pln za 2 osoby. Ceny noclegów w Singapurze są dosyć wysokie. Dopada nas jet lag i przed zwiedzaniem idziemy jeszcze na krótką drzemkę. Mamy do wykorzystania dwa dni . Poruszamy się pieszo, metrem i autobusem. W trakcie zwiedzania nie wydaliśmy na wejściówki i bilety ani dolara singapurskiego. Zależało nam na tanim zwiedzaniu. Odpuściliśmy muzea, za którymi zresztą nie przepadamy.
Co zobaczyliśmy i co polecamy:
Dzień pierwszy
1.Dzielnica Chinatown – obok naszego hotelu wsiadamy do fioletowej linii metra Farrer Park i jedziemy do dzielnicy Chinatown. Wysiadamy na stacji ClarkeQuay i zaczynamy zwiedzanie. Zamarzyliśmy sobie kawę z ciastkiem i na początku jak zwykle dajemy się naciąć. Nie sprawdziliśmy wcześniej cen. Ta małą przyjemność kosztowała nas w przeliczeniu ok. 100 pln. W dzielnicy Chinatown chodzimy po wąskich uliczkach. Niska kolorowa zabudowa. Sir Thomas Stanford Raffles założyciel miasta Singapur (Obecnie Republiki Singapuru) w 1882 roku nakreślił plan zagospodarowania miasta. W ówczesnej małej wiosce zwolnił kupców handlujących w tym miejscu towarami z podatków. Spowodowało to szybki napływ kupców i innych mieszkańców z Chin, Indii i Malajów. Sir Raffles szczegółowo zaplanował przyszły rozwój miasta i portu w Singapurze. Siatka ulic, dzielnic handlowych i mieszkalnych została później wprowadzona w życie. Wyznaczył dzielnice dla każdej z grup etnicznych. Wytyczone granice do dziś oddzielają poszczególne części miasta. Mijamy rzędy ulic z niskimi domkami ze sklepami, knajpami na parterze i mieszkaniami, hotelami na górze. Dzielnica ponoć słynie z hazardu, klubów i palarni opium i podobno jest niezbyt bezpieczna Tego nie zobaczyliśmy Za to trafiamy na hinduistyczną świątynię Sri Mariamman Hindu Temple. To najstarsza hinduska świątynia w Singapurze. Ufundowana została przez urzędnika rządowego zaangażowanego w sprawy hindusów w 1827 roku. Poświęcona jest Mariamman – bogini matce chroniącej ludzi przed nieszczęściem i chorobami. Dawniej pełniła funkcję Pałacu Ślubów. Dziś pełni funkcje religijną, jednoczącą kulturowo imigrantów. Wielu hindusów zamieszkiwało dzielnicę Chinatown. Pracowali niedaleko w dokach.
Następnie natrafiamy, zupełnie przypadkowo, na świątynię buddyjską Buddha Tooth Relic Temple. To jedna z najciekawszych świątyń jakie zobaczymy w Singapurze. W trakcie naszej wizyty odbywały się modlitwy. Godziny odprawianych uroczystości można znaleźć na stronie internetowej świątyni. Znajduje się tam też ciekawy opis tego miejsca. Opis powstawania świątyni, w języku polskim (projektów było aż 8 – ciężko było sprostać wymaganiom czcigodnego Shi Fa Zhao) znajduje się tutaj. Świątynie Zęba Buddy widzieliśmy już w Kendy na Sri Lance. Zadziwiło nas że jest jeszcze jedno takie miejsce. Zaczęliśmy się zastanawiać ile zębów miał Budda i gdzie na świecie jeszcze są świątynie z jego zębami. Ząb zobaczyliśmy. Naprawdę duży, raczej wyglądał jak kawek kości słoniowej. Relikwia została podarowana Singapurowi właśnie przez Sri Lankę. Świątynia wygląda zupełnie inaczej niż ta w Kendy. Tam jest mnóstwo wiernych, wszyscy w białych strojach, modlą się składają kwiaty. Tutaj budynek na tle wieżowców, takich przypominających Kozanów (osiedle we Wrocławiu). Ale za to bardzo okazały, wyglądający jak pałac królewski. Ceremonia otwarcia odbyła się 30 maja 2007 roku. Podobno to jedno z najważniejszych miejsc na mapie buddyzmu na świecie. To nie tylko świątynia, ale też muzeum i organizacja charytatywna. Centrum wiedzy i kultury buddyjskiej. Nas cieszy najbardziej to, że możemy zobaczyć ceremonie. Robi wrażenie.
Po strawie duchowej czas na strawę dla ciała:) W wielu miejscach w dzielnicy Chinatown znajdują się hale z chińskim jedzeniem. Na mapie oznaczone są jako Hawke Centre. To miejsca gdzie zatrzymujemy się często. Zjadamy tu makaron chiński i zupę tom yum (tajska, ostra zupa, przygotowywana na bazie bulionu lub wody najczęściej z kurczakiem lub krewetkami). Wszystko kosztuje rozsądnie (5 dolarów singapurskich) i jest nieziemsko dobre. Przygotowywane na naszych oczach, świeże, pachnące i ostre tak jak lubimy najbardziej.
W trakcie chodzenia po Chinatown okazuje się, że aparat traci baterie. Pierwsza ważna wskazówka od zaprzyjaźnionego operatora, rano sprawdzić baterie, nie została zastosowana. Idziemy więc szukać przejściówki. Wchodzimy do różnych sklepów i trafiamy na ulicę Robinson RD. Wielkie budynki, zaczyna się dzielnica wieżowców. I tu już coraz więcej białych kołnierzyków. W sklepie z drukarkami dostajemy przejściówkę. Idziemy do knajpy w wieżowcu gdzie dostajemy dobre piwo. Ładujemy aparat i oglądamy kto siedzi obok. Po Chinatown to naprawdę egzotyczny widok. Garnitury, białe koszule, ołówkowe spódnice, eleganckie buty. Jest godzina 18. Ludzie po pracy schodzą na drinka. Przechadzając się po tej dzielnicy, przypominam sobie swoje marzenia, żeby pracować w wielkich szklanych biurowcach i chodzić w eleganckich kostiumikach. Tutaj mogłoby się to marzenie spełnić, a ja w kolorowych szortach i koszulce na ramiączkach ze słoniem. Centrum Finansowe pełną gębą. Zazdroszczę tym, którzy mogą tu przyjeżdżać na służbowe wyjazdy. Wyobrażam sobie, że śpią w Marina Bay, a to właśnie kolejne miejsce, do którego idziemy.
3.Marina Bay Sands – idąc od Centrum Finansowego zza kolejnych szklanych wieżowców widzimy cel naszej wyprawy. Hotel wygląda niesamowicie. Znajduje się nad zatoką i ma w ofercie największy na świecie basen bez krawędzi na dachu. W części budynku jest galeria handlowa z rzeką w środku i łódkami, którymi turyści pływają po kanałach. Abstrakcyjny widok. Wenecja w galerii handlowej. Czego to ludzie nie wymyślą:) Poza galerią jest jeszcze muzeum ArtScience i wystawa Future World. Nie widzieliśmy, nie wiemy czy polecać. Pierwszego dnia oglądamy hotel z drugiej strony zatoki. Dopiero drugiego dnia wejdziemy do galerii i posiedzimy na schodach przed zatoką oglądając pokaz fontanny.
4.Marlion – po stronie wieżowców robimy jeszcze zdjęcia przy fontannie Merliona (pół lew, pół ryba) – symbol narodowy Singapuru i logo singapurskiej izby turystyki. Singapur ma też swoją drugą nazwę. Jak Rzym jest nazywany Wiecznym Miastem, tak o Singapurze mówi się, że to Miasto Lwa. A sama nazwa Singapur pochodzi od dwóch sanskryckich słów: singa (lew) i pura (miasto). Jest inne tłumaczenie mówiące o tym, że nazwa pochodzi od słowa Singhha, które oznacza przerwę w podróży, więc nazwę można tłumaczyć „Miasto w przerwie podróży”.
5.Boat Quay/Clark Quay/Robertson Quay – przez tę część miasta wracamy, wzdłuż rzeki, do fioletowej stacji metra, którym wrócimy do naszego hotelu. Mijamy niezliczone ilości knajpek, barów i kawiarenek. Są nad samą rzeką. Nad nimi górują wieżowce z centrum finansowo-handlowego. Z wielu stron zatoki widać też Fullerton Hotel, który kiedyś był budynkiem poczty. Mijamy w większości elegancko ubranych ludzi, zasiadających w pubach, barach i restauracjach z muzyką na żywo. Słychać piosenki Stinga i Johnego Mayera. Dochodzimy do metra i wracamy do hotelu. Wieczorem ciężko zasnąć. Pewnie przez ten jet lag, ale też przez ilość wrażeń. Mieliście kiedyś natłok myśli? Ja miałam go leżąc w naszej szuflandii próbując zasnąć. Ciągle widziałam obrazy z całego dnia i myśli krążące w głowie, czy ja naprawdę jestem w Azji? Na drugim końcu świata?! Mix różnych myśli, jak mix różnych kultur w jednym miejscu i kolejny kraj, gdzie religie istnieją obok siebie i nie zwalczają się. Singapur wydaje się taki duży, przez tą ilość wysokich budynków, a okazuje się że jest to całkiem dobrze skomunikowane miasto, które łatwo można ogarnąć.
Dzień drugi
Następnego dnia wstajemy później niż przewidywaliśmy. Jemy śniadanie i idziemy zwiedzać.
6.Little India – dużo hindusów, prawie sami hindusi i centra handlowe z elektroniką. Żeby do nich wejść, torby trzeba zostawić w szatni (jeśli tak to można nazwać ). Półki przed sklepem, za ladą panie, które wiążą sznurkami plecaki i worki, dają numerek i układają zawinięte sznurkiem reklamówki na szafce:) Dookoła nas ludzie ubrani w typowe hinduskie stroje. Kobiety ubrane są w sari, mężczyźni w mandlu. Zabudowa niska. Domki takie same jak w Chinatown. Dwukondygnacyjne w stylu kolonialnym, z kolorowymi fasadami. Za to zapachy zupełnie inne. Wszędzie czuć kardamon, curry, goździki i inne aromatyczne przyprawy. Świątyni w Little India jest dużo, tak przynajmniej mówi mapa. My znajdujemy tylko jedną Sri Verrarakalimmam. To jedna z najstarszych hinduistycznych świątyń. Znajduje się w samym sercu Little India.
7.Arab Street – najbardziej elegancka i najmniejsza dzielnica z tych, które widzieliśmy. Ładne deptaki, czyściutko. Małe uliczki pełne arabskich knajpeczek z fajkami wodnymi i kuchnią bliskowschodnią. Tu oglądamy meczet i wybieramy chińską jadłodajnię. Jemy kolejny raz tom yum. Nigdy w Polsce nie jedliśmy tak dobrych zup (no oczywiście poza tymi, które gotuje Jacuś:)) Przypadkiem odkrywamy że autobus nr 80 jedzie do portu Harbour Front, a my właśnie tam chcemy jechać na wyspę Sentosa. Stojąc na przystanku wchodzimy do budynku, który wygląda jak z Gotham City i trafiamy na wystawę Człowiek i rekin On Sharks&Humanity.
8.Sentosa – Wysiadając z autobusu lini 80, kierujemy się w stronę galerii handlowej Vivo City. Tutaj spotykamy tłumy ludzi. Kolejki ustawiają się do schodów ruchomych. Widok jak w galerii handlowej w Dubaju. Przechodzimy przez galerię. Deptakiem idziemy w stronę Sentosy. To wyspa sztucznych plaż, rozrywki dla dzieci i miłośników parków rozrywki. Chwilę leżymy na plaży, obserwując kolejkę wszelkiej maści statków towarowych, czekających na wejście do portu, a potem wracamy jednotorową kolejką Sentosa Express. Wsiadamy w metro i jedziemy do Chinatown na obiadokolacje. Tu kupujemy magnesy do naszej lodówkowej kolekcji i pomarańczową linią metra jedziemy oglądać kosmiczne ogrody. Tu znajdziesz wszystko o Sentosie🙂
9.Gardens by the Bay – to park o powierzchni 101 hektarów. Bardzo nowoczesny ogród miejski zainspirowany wyglądem orchidei. Dla nas wygląda jak ogród z przyszłości. Coś co spokojnie mogłoby pełnić główną scenerię w filmie Sience Fiction. Są tu wielkie szklarnie, w których rosną kwiaty z rejonów subtropikalnych i śródziemnomorskich (płatne atrakcje) i pionowe ogrody imitujące drzewa o wysokości do 50 m. Wieczorami o godzinie 19:45 odbywa się pokaz światła i dźwięku. Koniecznie trzeba to zobaczyć. Tu znajdziecie więcej informacji o ogrodach.
10.Po pokazie w Gardens by the Bay przechodzimy przez hotel i galerię Marina Bay i siadamy na schodach nad zatoką, żeby zobaczyć pokaz fontann. Jeśli ktoś widział multimedialny pokaz fontanny we Wrocławiu przy Hali Ludowej to ten wygląda bardzo podobnie. Z tym że jest większy i w ciekawszej scenerii. Nad zatoką z widokiem na oświetlone szklane wieżowce.
Tak kończy się nasz pobyt w Singapurze. Na koniec jeszcze kończy nam się karta na metro. Kupujemy bilet i wracamy do hotelu. Natłok myśli już mniejszy. Budziki ustawione na 5 rano. O 6:30 mamy autobus do Malezji. Jedziemy do Mersing. A z Mersing płyniemy promem na Tioman Island. Nie możemy się doczekać wygrzewania na słońcu.
Singapur w pigułce:
- cena karty telefonicznej – 32 dolary singapurskie
- koszt biletu na metro – 16 dolarów singapurskich
- cena noclegu dla dwóch osób ze śniadaniem w szuflandii – ok. 125pln/os
- cena obiadu w Chinatown-ok. 5-6 dolarów singapurskich
- cena piwa w knajpie J – ok. 10-15 dolarów singapurskich
- nasze zwiedzanie nie kosztowało nas nic…Zapłaciliśmy tylko za metro i oczywiście za jedzenie. Dla porównania Polacy, których spotkaliśmy w Chinatown jeździli taxówkami za dość krótki kurs miedzy jedną a drugą stacją metra płacili ok. 10 dolarów singapurskich. Mówili, że stali w korkach. My tego nie doświadczyliśmy. Planowali za 42 dolary singapurskie zwiedzać Singapur wycieczką autobusową My polecamy metro za 16 dolarów. Dwa dni zwiedzania miasta!
- prawo w Singapurze jest surowe i rygorystyczne. Stosowane są surowe kary- nawet chłosta:), przymusowe prace i śmierć za narkotyki. Nie wolno śmiecić i rzuć gum. Miasto jest naprawdę czyste i to bardzo przyjemny widok.
- Strona internetowa z informacjami o tym co robić w Singapurze
- Strona internetowa metra – bardzo przydatna z wyszukiwarką połączeń
GALERIA ZDJĘĆ Z SINGAPURU TUTAJ! ZAPRASZAMY
Wybierasz się do Singapuru? Masz pytanie – zapraszamy do komentowania pod wpisem lub do kontaktu na maila info@punktynamapie.pl.