Ho Chi Minh – czy warto wychodzić z lotniska?
Do Ho Chi Minh przylatujemy z KL w okolicy godziny 11:30. W trakcie lotu uzupełniamy promesy wizowe (załatwiane przez stronę viet-travel.pl). Oddajemy pakiet dokumentów i czekamy. Po 5 minutach słyszymy nasze nazwiska. Od znajomych wiemy, że nie zawsze trwa to tak krótko. Płacimy po 25 dolarów za jedną wizę i ruszamy w drogę. W przechowalni bagażu zostawiamy plecaki i wsiadamy do autobusu nr 109. To autobus, który jedzie do centrum. Zatrzymuje się przy miejscach wartych obejrzenia. Autobus rusza, a my z każdą kolejną minutą drogi nie możemy się nadziwić ilości motorków, którą widzimy na drodze. Są wszędzie. To przedziwny widok. Szczególnie ciekawe są skrzyżowania. Kilkadziesiąt motorków zatrzymuje się po jednej stronie, żeby kolejnych kilkadziesiąt mogło ruszyć. Nigdzie jeszcze nie widzieliśmy takiego ruchu. Mamy wrażenie ogromnego chaosu na drodze. Zwracamy też uwagę na ludzi, którzy chodzą w maskach. Niektórzy jeżdżący na motorkach mają zakrytą twarz i ręce. Wysiadamy przy Ben Thanh Market. Największy w Sajgonie rynek w samym centrum miasta z halą targową. Rynek jest akurat w remoncie, natomiast market jest otwarty. Wygląda jak plac Świebodzki we Wrocławiu, za starych czasów. Mijamy aleję z materiałami, kolejną z wyrobami ze skóry, butami, torebkami itd. To co nas zatrzymuje, to stanowiska z lokalną kuchnią. Zachęcani przez Wietnamkę siadamy na małych krzesełkach przy stanowisku odgrodzonym od nas szybą. Wybieramy zupkę i wymieniamy się z siedzącymi obok nas Australijczykami planami naszych podróży. Szczególnie polecają nam Hue, do którego właśnie jedziemy. Australijka mówi „Hue is a lovely place”. Opowiada też o Japonii. Mieszkała w Kyoto 3 lata i mówi, że i tak nie zobaczyła wszystkich świątyń jakie tam się znajdują. A Japończyków określa jako przyjaznych i dobrych ludzi. Opowiadamy, że pierwotnie chcieliśmy jechać do Australii, ale że mielibyśmy tam tylko ok. 7 dni to w końcu wybraliśmy Japonię. Australijka poleca Australię na minimum miesięczne zwiedzanie. Kończymy pogawędkę i jednocześnie kończymy jeść przepyszną Seafood Noodle Soup – kosztuje ok. 10 zł.
Kierujemy się do wyjścia z targu. Mijamy aleje z warzywami i przyprawami. Stoimy na dużym skrzyżowaniu i nie wiemy, w którą stronę iść. Nie mamy mapy. Próbujemy zapytać o drogę , ale nikt nie mówi po angielsku. Wchodzimy do banków, próbujemy z policjantami, kierowcami autobusów….nic, a nic. W końcu zatrzymujemy się w całkiem wypasionej kawiarni, chyba jakiejś sieciówce, która specjalizuje się w herbacie. Łączymy się z Internetem. Sprawdzamy trasę i idziemy pieszo w stronę muzeum historii. Zaczepia nas Wietnamczyk sprzedający kokosy. Jacek przejmuje jego przenośny sklep i wypijamy po kokosku. Przechodzimy obok Muzeum Historii Wietnamu, później idziemy w stronę Pałacu Niepodległości. Do 1975 roku mieszkał i pracował w nim prezydent Wietnamu Południowego. Poza pokojami, można zobaczyć też bunkry.
Od Katedry Notre Dame dzieli nas już tylko krótki spacer spod Pałacu Niepodległości. Wybudowana w XIX wieku w stylu neoromańskim. Już z oddali widać strzeliste 40-metrowe dwie wieże. Przed katedrą stoi pomnik Maryi, która została patronką tego kościoła. Tu już roi się od turystów. Są też wolontariusze, którzy pomagają odwiedzającym. Widzimy Wietnamczyków, ofiary agent orange – rozpylona przez amerykanów trująca substancja, niszcząca uprawy, ale też powodująca u osób, które miały z nią styczność, zmiany wyglądu twarzy, podatność na choroby nowotworowe i defekty genetyczne. Poza katedrą jest tu tuż budynek poczty. Warto do niego wejść. Mamy jeszcze trochę czasu więc siadamy na placyku i pijemy wietnamskie rzemieślnicze piwo. Tu widzimy coś czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. Zagłębie stylowych knajpek, które można byłoby nazwać hipsterskimi. Ceny też mają spore, takie zachodnioeuropejskie. Idąc na przystanek autobusu 109 jesteśmy zadziwieni po raz kolejny ilością sieciowych kawiarni i małych designerskich knajpek. Drewno, beton, stal… Takiej liczby na jednej ulicy nie uświadczy się we Wrocławiu. Spodziewaliśmy się raczej cały czas widoku jak z targowiska, a tu jak w dużym europejskim mieście. Poza ilością motorków na drodze i na postojach, to właśnie te knajpy robią na nas największe wrażenie. Zobaczyliśmy tylko wycinek. W tym mieście żyje 9 mln ludzi. To najludniejsze miasto w Wietnamie.
Czy polecamy wyjechać z lotniska? Zdecydowanie tak. Nie zostalibyśmy tu dłużej, natomiast na pewno warto spędzić w nim kilka godzin.
Ho Chi Minh w pigułce:
- promesy wizowe załatwiamy przez firmę viet-travel.pl – koszt miesięcznej jednokrotnej to 100 PLN/os
- wiza płatna na lotnisku 25 dolarów
- przechowalnia bagażu kosztuje 360 000 VND
- autobus nr 109 jedzie z lotniska do centrum i zatrzymuje się w miejscach wartych zobaczenia miejscach – tu znajdziesz listę przystanków – koszt autobusu – 20.000 VND/os
- autobus nr 49 dodatkowo zatrzymuje się w dzielnicy gdzie jest dużo hoteli – koszt 40.000 VND/os
- w dystrykcie 1 w pięć godzin można zobaczyć prawie wszystko co zaznaczone jest na mapkach przewoźników
- zupa na targu koszt 60 000 VND
- obiad dla dwóch osób w knajpie przy lotnisku 240 000 VND
GALERIA ZDJĘĆ Z HO CHI MINH TUTAJ. ZAPRASZAMY!
Wybierasz się do Wietnamu? Masz pytanie – zapraszamy do komentowania pod wpisem lub do kontaktu na maila info@punktynamapie.pl.
przechowalnia bagazu kosztuje tyle na jeden dzien?
Tyle zapłaciliśmy za dwa plecaki, nawet nie za jeden dzień, tylko za kilka godzin…